RELACJA: Chick Corea Elektric Band We Wrocławiu
Mogę śmiało powiedzieć, że dobry tydzień zbierałem szczękę z podłogi... Ale był to zachwyt aktywny, bo jakoś mocno udzieliła mi się ta ich muzyczna energia - w domu, w ćwiczeniówce, w studio i na scenie. Pomimo intensywnego tygodnia rozpierała mnie energia, pojawił się też nagły przypływ witalności i wiem doskonale, czyja to była wina...
22 czerwca 2017 roku zagrał we Wrocławiu Chick Corea Elektric Band. Zespół wystąpił w oryginalnym składzie, znanym fanom od blisko 30 lat:
- Chick Corea - Instrumenty klawiszowe
- Frank Gambale - Gitary
- Eric Marienthal - Saksofony
- John Patitucci - Bass
- Dave Weckl - Perkusja
Genialnie zgrani i mistrzowsko improwizujący z sobą na scenie. Każdy w zespole doskonale zna swoją rolę i nikt nie próbuje ani przez moment zabłysnąć bardziej niż inni. Czy to cecha wyłącznie tych najjaśniejszych gwiazd światowego jazzu?
To przez nich poczułem się znów nieprzyzwoicie młody. Czas nie tylko stanął w miejscu na te parę chwil, ale przez dobre dwie godziny cofnął się znacznie, wiele lat wstecz, do momentu gdy po raz pierwszy poznałem ich muzykę.
Niestety to był ten moment, po którym polscy mistrzowie instrumentów schowali się dla mnie na długo za odległym horyzontem. Jakby to określić z perspektywy czasu - pierwsza styczność z zespołem Chicka to chwile, gdy znikają ze ścian stare plakaty, a na ich miejsce przychodzą następni idole - nie wiadomo czy ludzie, czy cyborgi... Robili z instrumentem rzeczy niemożliwe - wtedy, 20-30 lat temu i również dzisiaj - ci eleganccy panowie w bardziej podeszłym już wieku. To prawdziwy fenomen, że dla tej klasy muzyków czas nie istnieje, po wielu długich latach okazują się być tak samo doskonali. Mimo, że już trochę bardziej pomarszczeni i posiwiali...
Sekcja marzeń - John i Dave. Wiecznie roześmiany i kontaktowy Patitucci oraz Weckl - skupiony i zamknięty w sobie, lecz równie nieomylny, jak jego kolega sekcyjny.
Skoro oni nie stracili nic ze swej muzycznej młodości, ja tym bardziej miałem prawo wrócić do swych czasów maturalnych, przecierając oczy ze zdumienia. Słuchałem i patrzyłem na Chick Corea Elektric Band w najbardziej oryginalnym składzie, mówiąc do samego siebie: "To naprawdę oni... to przez nich nigdy nie poszedłem do normalnej pracy".
Muzycy przyjechali do Wrocławia prosto z USA. Jak podają źródła, podczas próby nagłośnieniowej nie tylko starannie dopracowywali brzmienie, ale także... drobne szczegóły aranżacyjne swoich kompozycji.
John Patitucci okazał się najbardziej kontaktowy i skory do kontaktu z fanami. Nawet wrocławska elita basowa nie mogła sobie odmówić sweet foci z Mistrzem (Piotr Płecha, Piotr Nosal i John).
Niestety miejsce koncertu nie było wdzięczne akustyczne, ani tym bardziej klimatyczne - Hala Orbita to jeden z wrocławskich obiektów, który zdecydowanie bardziej nadaje się do rozgrywek sportowych, niż jakichkolwiek muzycznych. Trudna akustyka nie była jednak najmniejszą przeszkodą dla naszych wirtuozów - sprawna ekipa realizatorów dźwięku w zasadzie poradziła sobie po mistrzowsku.
Smucić mogły jedynie pustki na bocznych trybunach obiektu sportowo-koncertowego. Czy to zasługa zbyt drogich biletów? Na pewno trudno było zwalić winę na termin koncertu. Środek tygodnia to termin raczej wygodny dla większości fanów Chicka, mam oczywiście na myśli także muzyków...
Zespół w doskonałej formie, zagrali na fenomenalnym poziomie, ukazując też świetny kontakt z publicznością. Pojawiły się bardziej i mniej znane utwory. Kolejne kompozycje wyrastały na scenie w sposób zupełnie niewymuszony, tzn. bez najmniejszej potrzeby odegrania tych najbardziej sławetnych evergeenów. Panowie po prostu doskonale się bawili, grając ze sobą. Widać, że po tylu latach dalej odczuwają wielką radość z wzajemnego muzykowania, a być może nawet z przebywania z swoim towarzystwie. Nie jest to wcale takie oczywiste, biorąc pod uwagę rozmaite historie zespołów egzystujących w światowym showbiznesie.
Żywiołowo wyklaskany bis zaowocował wykonaniem monumentalnego "Got a match" na koniec, utworu z repertuaru Chick Corea Elektric Band, za który biorą się nieraz co bardziej ambitni młodzi muzycy, grający fusion, czy jazz elektryczny.
Dave zdawał się skupiać całe okablowanie zespołu Chick Corea Alektric Band. Perkusista znany z perfekcyjnego podejścia do pracy oraz z tego, że sam miksuje swój zestaw perkusyjny w warunkach live.
Jak sobie "poradzili" z tą kompozycją nasi bohaterowie? No cóż... nie sposób opisać tego co zostało zagrane na deser - imponujące tempo wykonania utworu, a przede wszystkim absolutnie fenomenalny kunszt muzyczny - genialne solo Dave'a, po prostu - doskonałość w każdym calu.
No i co też oni znowu narobili... Wygląda na to, że wielu z nas - muzyków - znowu przez długie lata nie splami swego honoru podjęciem żadnej "normalnej" pracy zarobkowej. To przez nich czekają nas kolejne lata grania, ćwiczenia i wiary w swoją muzykę. I jak to wytłumaczyć naszym rodzicom? Niestety, tego nie wiem... :)
Żywiołowo przyjęci przez publiczność i doskonali jak przed laty...
Relacja: Paweł Ostrowski